Położone
na pograniczu czesko-polskim, malownicze, urzekające niewypowiedzianym pięknem,
a przede wszystkim uczęszczane przez turystów rzadziej niż pobliskie
Karkonosze. Góry Izerskie, cud natury…
Tegoroczne
wakacje spędziliśmy między innymi w Izerach z bazą wypadową w
Świeradowie-Zdroju. Świeradów, niem. Flinsberg, to jedno z najstarszych
uzdrowisk dolnośląskich, obleganych w XIX w. przez przybyszy z Polski, którzy
podróżowali za zdrowiem i rozrywką. Uzdrowisko, z przepiękną halą spacerową i
imponującym domem zdrojowym, potrafi dziś wzbudzić mieszane uczucia. W środku
tygodnia po godzinie dziewiętnastej wydawało się wymarłe. Ale nie o to chodzi,
by spędzać czas w uzdrowisku, lecz o to, by wyjść z niego na bardzo długi
spacer. Świeradów-Zdrój bowiem to miejsce dla aktywnych. Przy odrobinie chęci i
sił można spędzić wspaniały czas na łonie natury, wędrując lub uprawiając
sporty rowerowe.
 |
Dom zdrojowy w Świeradowie-Zdroju |
Zanim
wybraliśmy się na Stóg Izerski, postanowiliśmy nieco się rozruszać. W tym celu udaliśmy
się zielonym szlakiem ze Świeradowa do Czerniawy-Zdroju. To zaledwie
półtoragodzinny spacer (ok. 5 km) wiodący obok szczytu Zajęcznika, a następnie
jego grzbietem. Na szlaku powstała ścieżka edukacyjna pouczająca, przede wszystkim
najmłodszych turystów, o życiu lasu. Czerniawa-Zdrój, położona w Dolinie
Czarnego Potoku, jest obecnie dzielnicą Świeradowa. To tu, już w latach 80.
XVIII w., odkryto źródła wody mineralnej. Dziś warto zatrzymać się na chwilę
przy Grocie Czerniawa oraz w pobliskiej restauracji, by wzmocnić się doskonałą
szarlotką. W drodze powrotnej do Świeradowa-Zdroju warto zboczyć trochę ze szlaku
i zatrzymać się na izerskim punkcie antygrawitacyjnym. I choć wszyscy mówią, że
tocząca się pod górę butelka to tylko złudzenie optyczne, przez chwilę można
poudawać, że coś tu w tych Izerach z grawitacją jest nie tak… Po takiej rozgrzewce
kolejnego dnia można udać się na Stóg Izerski.
 |
Na Stogu Izerskim |
 |
W drodze na Smrk |
 |
W okolicach szczytu na Smreku |
 |
Widok z wieży na Smreku |
 |
Widok z wieży na Smreku |
 |
Wieża na Smreku (Rozchledna Smrk) |
 |
Polana Izerska |
Odległość
między Polaną Izerską a Halą Izerską wynosi zaledwie 3 km. Niebieski szlak
wiedzie asfaltową dróżką, którą – na upartego – przejedzie bez problemu
samochód. Ale cóż to za przyjemność – samochód w Izerach? Dreptaliśmy więc
spokojnie, a szlak wiódł nas nieznacznie w dół. Po około 40-minutowym marszu
ukazały się po lewej i prawej stronie dróżki pierwsze ślady funkcjonującej tu
niegdyś wsi. O Gross-Iser pisałam w zeszłym roku, gdy na Halę Izerską szliśmy
od strony Jakuszyc. Od tamtego czasu miejsce to ma dla mnie tajemniczą moc,
wzbudzając ducha melancholii i skłaniając do zadumy nad przemijalnością rzeczy
ludzkich w obliczu wciąż trwającej i niewzruszalnej przyrody. Hala Izerska
pozwala na oddech. Nie bez powodu tę część Gór Izerskich porównuje się do
Syberii – jest tu jakby chłodniej, jakby nieco przyjemniej po trudach wędrówki.
Dotarliśmy w końcu do Chatki Górzystów. O jej historii też już pisałam. Pisałam
też o jej kuchni, o której nigdy dość. Wychwalałam żur izerski. Tym razem
nie pozostaje mi nic innego, jak wychwalać słynne ogromne naleśniki z podawane
z wielką ilością jagodowej konfitury. To jedyne takie naleśniki w całych
Izerach, a może – kto wie – w całych Sudetach. Palce lizać i zamawiać dokładkę!
Po solidnym odpoczynku i rozmowie z właścicielem Chatki Górzystów o braku prądu
i słonecznych panelach udaliśmy się w drogę powrotną niebieskim szlakiem wprost
do Świeradowa-Zdroju na zasłużony relaks. Dwadzieścia cztery kilometry zostały
w naszych nogach.
 |
Fundamenty chaty wsi Gross-Izer na Hali Izerskiej |
 |
Naleśnik z Chatki Górzystów |
 |
Chatka Górzystów |
 |
Tuż pod Świeradowem-Zdrojem |
Trzeci
dzień naszej wyprawy w Izery spędziliśmy na podróżach po Libereckým kraju i
pograniczu polsko-czesko-niemieckim. Wycieczka obejmowała m.in. zwiedzanie
zamku Frýdlant, wizytę w Zittau i na trójstyku nad Nysą Łużycką, a następnie
podróż do Liberca. To jednak materiał na zupełnie inną narrację.
 |
Majestatyczny zamek Frydlant |
 |
Centrum Zittau |
 |
Trójstyk granic Czechy-Niemcy-Polska |
 |
Wspaniały ratusz w Libercu |
Wróćmy
więc w góry. Wejście na izerskie szczyty od strony Świeradowa-Zdroju nie
wyczerpało naszej chęci górskiej przygody. W związku z czym udaliśmy się do Nového
Města pod Smrkem i po wielu perturbacjach związanych z licznymi „opravami na silnicich”
dotarliśmy do parkingu na rozdrożu U Spálené hospody. Roweromaniany mogą tu wypożyczyć
sprzęt i skorzystać z fantastycznych izerskich singletracków. Poza tym
tutaj można się posilić przed dość wyczerpującym wejściem na Smrk. Nie
pogardziliśmy więc palačinkami, smaženým sýrem i kofolą. Przydało się. Droga z
rozdroża na czeski Smrk wiedzie niebieskim szlakiem. Początkowo ścieżka nie
jest wymagająca – szczególnie do miejsca nazwanego U Kyselky ze źródłem wody
mineralnej. Za Kyselką skręcamy jednak ostro w las i stopniowo zaczynamy się
coraz bardziej wspinać. Wysiłek rekompensują nam wspaniałe widoki. Po dość
intensywnym marszu w trudnych warunkach (bardzo duszno, przy sporej wilgotności
powietrza) dochodzimy do miejsca, które tajemniczo nazywa się Pechova Smrt. Czy
tu umiera pech? Okazuje się, że tak – i to nie metaforycznie, lecz dosłownie.
Historia miejsca wiąże się z wydarzeniem z lutego 1933 r., gdy Adolf Pech -
leśniczy z Nového Města pod Smrkem – został w tym miejscu śmiertelnie
postrzelony przez uczestnika polowania. Można powiedzieć, że Pech miał piękną
śmierć, bo został ranny w przepięknym miejscu.
 |
U Kyselky |
 |
Widok z Pechove Smrti |
 |
Pechova Smrt |
Za
Pechovą Śmiercią niebieski szlak robi nam prawdziwego psikusa – skręca gwałtownie
w lewo i tym razem, już bez żadnych żartów, wiedzie między świerkami wąziutką
ścieżynką przez las i… bardzo stromo w górę. Potem las zmienia się w, równie
strome, skalne zwalisko, które ani na chwilę nie daje odpocząć. „To je šílená
cesta!” – jak skomentował schodzący z góry młody Czech. Nie mogłam się z nim
nie zgodzić. Ścieżka pozostała wymagająca do samego szczytu. Smrk (1124 m
n.p.m.) to najwyższy szczyt czeskiej części Gór Izerskich. O znajdującej się na
nim wieży widokowej pisałam już wcześniej. Tym razem spełniła ona jeszcze jedną
funkcję – schronienia. Na Smrku bowiem złapał nas rzęsisty deszcz i zrobiło się
nagle przenikliwie zimno. Półgodzinny opad zupełnie zmienił pogodę, sprawił, że
szczyt Smreka okrył się płaszczykiem mgły. Zrobiło się magicznie i cudownie
cicho. Admirowaliśmy tajemnice natury.
 |
Smrk |
 |
Zamglony Smrk |
 |
Drewniane kładki na niebieskim szlaku |
Schodząc
ze Smrka, zatrzymaliśmy się jeszcze u stóp pomnika poświęconego niemieckiemu poecie
romantycznemu – Theodorowi Kőrnerowi, zwanemu „niemieckim Tyrteuszem”. W dół
wiódł nas niebieski szlak – początkowo łagodnie po drewnianych kładkach z
powodu torfowisk, a następnie po dość sporym pochyleniu i utrudniających
wędrówkę kamieniach. Idąc, mijaliśmy grupki czeskich turystów – zasapanych,
zmęczonych, chcących „umřít na cestě na Smrk”. Na Nebeským žebříku szlak
niebieski połączył się z czerwonym i to właśnie tym drugim udaliśmy się w dół w
stronę Chaty Hubertka. Widoki i kwitnące gęsto różowe naparstnice rekompensowały
zmęczenie. Szlak czerwony wiedzie
asfaltową ścieżką przystosowaną do potrzeb niepełnosprawnych turystów. Idzie
się nią wspaniale, lecz trzeba zwracać uwagę na jedną bardzo ważną rzecz – w pewnym
momencie czerwony szlak zostawia asfaltową drogę i ostro skręca w lewo, by
zejść wprost do Hubertki.
 |
Wędrówka czerwonym szlakiem |
 |
Pod Hubertką |
 |
KOFOLA :) |
Chata
Hubertka jest w tej chwili opisana jako prywatna własność. Ale to nic nie
szkodzi, gdyż obok niej powstała mała chatka z jedzeniem i piciem i miejsce na
odpoczynek. Jedzenie typowo czeskie – kofola, piwo, kołacze, kiełbasa, ale cóż
więcej trzeba. Z Hubertki ruszyliśmy w dalszą drogę szlakiem zielonym, który
przez las doprowadził nas do mijanej na początku drogi Kyselky i w końcu do Spálené
hospody. Wędrówkę zakończyliśmy porządnym kuflem kofoli. Było wymagająco, lecz
wspaniale. Zadowoleni wróciliśmy do Świeradowa-Zdroju.
Nie
jestem pewna, czy uroki natury wymagają reklamy. Chyba nie. Nie mogę się jednak
oprzeć i nie mogę nie zareklamować Gór Izerskich. Są po prostu piękne – równie urokliwe
jak Karkonosze, choć oczywiście w inny sposób. A przede wszystkim mniej tłoczne
(prócz Hali Izerskiej), spokojne i ciche. Dobrze, że są jeszcze takie miejsca w
Sudetach.
Komentarze
Prześlij komentarz