Przejdź do głównej zawartości

Nieco zapomniany zabytek i życie pośmiertne feldmarszałka

Przy drodze wiodącej z Gniechowic w stronę Kątów Wrocławskich, za Krobielowicami, znajduje się nieco zapomniany zabytek, którego widok przywołuje pamięć jednego z najważniejszych dowódców armii pruskiej – feldmarszałka Gebharda Leberechta von Blüchera, pogromcy „boga wojny”, czyli Napoleona Bonaparte. Przemierzając okolice Kątów Wrocławskich, warto zatrzymać się tam choć na moment, by podumać nad „marnością rzeczy świata tego”.

Gebhard von Blücher, jako dowódca armii pruskiej, walczył z Napoleonem pod Laon, Caraonne, Brienne-le-Château, Kaczawą, Budziszynem, Lipskiem, a w końcu pod Waterloo i podczas kampanii sześciodniowej. Żołnierze zwali go „Marszałkiem Naprzód”, gdyż jednym z jego ulubionych rozkazów było po prostu „Naprzód!”. Po kongresie wiedeńskim Blücher  otrzymał majątek w Krobielowicach. W 1819 r., podczas jednej z przejażdżek, spadł z konia. Prawdopodobnie to przyczyniło się do śmierci wiekowego już staruszka, który dokonał żywota we własnym pałacu w Krobielowicach. W tym momencie rozpoczął się dość ciekawy, lecz makabrycznie zakończony pośmiertny żywot feldmarszałka. Ze względu na brak dogodnego miejsca do pochówku, zabalsamowane zwłoki wojaka przez rok znajdowały się w kościele katolickim w Wojtkowicach. W tym czasie gen. Hans von Zieten – przyjaciel i dawny podwładny zmarłego – przygotowywał stosowne miejsce ostatecznego spoczynku swego dowódcy. Była to krypta, wybudowana tuż obok planowanego mauzoleum. Blücher spoczął w niej w 1820 roku. Na tym historia jednak się nie kończy. Zieten uznał, że jego były dowódca musi spoczywać naprawdę godnie. Przygotowany został zatem plan budowy majestatycznego mauzoleum w kształcie piramidy, zwieńczonego lwem. Kamień na tę budowlę pozyskać miano w Sobótce-Górce. Okazał się jednak na tyle potężny (waga 600 ton), że w 1826 roku nieco go zmniejszono. Nadal jednak możliwości jego transportu były nikłe. Kamień udało się przesunąć o 4 km i dosłownie porzucono go w Rogowie Sobóckim. Pierwotny pomysł budowy mauzoleum spalił na panewce. I pewnie nic w tej kwestii nie wydarzyłoby się, gdyby nie… Napoleon Bonaparte.

W 1840 r. cesarz Francuzów doczekał się uroczystego pogrzebu. Okoliczność ta rozpaliła wyobraźnię nie tylko poetów (patrz: Juliusz Słowacki Na sprowadzenie prochów Napoleona), ale także pruskich wojaków, a nawet cesarza Fryderyka Wilhelma IV. Ten ostatni zebrał odpowiedni komitet i polecił przygotować projekt mauzoleum. Do jego wystawienia wykorzystano porzucony w Rogowie Sobóckim głaz, zaś do zwieńczenia budowli sprowadzono granit ze Strzelina. Szczyt budowli zwieńczono medalionem z popiersiem feldmarszałka. Ponowne uroczystości pogrzebowe Blüchera odbyły się 28.08.1853 r. w obecności Fryderyka Wilhelma IV. Nie dane było jednak pruskiemu wojakowi odnaleźć wiecznego spokoju. W zawierusze 1945 roku mauzoleum zostało sprofanowane, zapewne przez żołnierzy radzieckich. W różnych przekazach krążą legendy o wyciągnięciu zwłok feldmarszałka (a także jego żony, a nawet córki) z grobu i porzuceniu w pobliskim rowie. Nad szczątkami bohatera „wielkiego teatru dziewiętnastowiecznej historii” miał ulitować się proboszcz z pobliskiej Sośnicy, który zebrał je i złożył w pewnej kościelnej krypcie…


Do mauzoleum Blüchera trafiłam przez zupełny przypadek, gdy pewnej soboty wracaliśmy z wyprawy w Góry Sowie. Instynkt nam podpowiedział, że należy się w tym miejscu zatrzymać i przyjrzeć się powoli niszczejącej budowli. Choć teren wokół mauzoleum utrzymany jest dość dobrze, twarzy feldmarszałka – umieszczonej niegdyś w medalionie – już nie rozpoznamy. Ślady i zabytki wielkiej historii nadgryzane są przez okrutny ząb czasu. Kamienny blok, oglądający niegdyś oblicze samego Fryderyka Wilhelma IV, milczy. Tylko drogą przejeżdżają samochody, których kierowcy pewnie nawet nie zdają sobie sprawy, jak blisko nich cicho przycupnęła Historia. 



Blücher. Domena publiczna

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tajemnica Gross-Iser

Na podzielonym wartko mknącą Izerą polsko-czeskim pograniczu rozciąga się malownicza kraina – Hala Izerka (cz. Velká Izerská louka). Bardzo łatwo dociera się do niej od strony Stacji Turystycznej „Orle” czerwonym szlakiem, zostawiając po lewej stronie brzegi Izery i mijając po drodze Rezerwat Torfowiska Doliny Izery. Torfowiska w naszej wędrówce będą nam towarzyszyły niemal nieustannie. Odcinek między Stacją Turystyczną „Orle” a celem naszej wędrówki obejmuje około 5 kilometrów. Maszeruje się bardzo dobrze po utwardzonym szklaku, przygotowanym do wycieczek rowerowych. Co jakiś czas warto się zatrzymać i przyjrzeć urokliwemu krajobrazowi oraz jedynej w swoim rodzaju faunie i florze rezerwatu. Nie trzeba być botanikiem, by rozpoznać brzozę karłowatą, turzycę bagienną czy wełnianki pochwowate. Zlokalizowane na szlaku tabliczki edukacyjne z całą pewnością nam w tym pomogą. Ten, kto będzie miał szczęście, może wypatrzeć bielika, cietrzewie czy głuszce.    Izera Izera  Raj

Temat na dziś: Jakuszyce – Hala Szrenicka zielonym szlakiem

W sobotni poranek, 16 kwietnia, wybraliśmy się na krótką przechadzkę z Jakuszyc na Halę Szrenicką. Temat był dla nas zupełnie nowy, ale intrygujący, gdyż udawaliśmy się w nieco rzadziej uczęszczaną przez turystów część Karkonoszy. Droga z Jakuszyc na Halę Szrenicką wiedzie zielonym szlakiem, który dotąd uważany jest za tajemniczy i nieodkryty, a przez niektórych traktowany jako dość nieprzyjemny. Statut swojej „nieodkrytości” szlak ten zapewne zawdzięcza zwykłemu ludzkiemu lenistwu, gdyż wymaga dojechania czeską drahą J do stacji Szklarska Poręba Jakuszyce (bilet 2,5 zł) i przejścia kawałeczek wzdłuż Szosy Czeskiej. Po sobotniej wyprawie, którą sobie od rana zafundowaliśmy, uważam, że szlak zielony to jedno z najprzyjemniejszych podejść na Halę Szrenicką. Powody są co najmniej trzy: 1) cisza i absolutny spokój, bardzo mały ruch turystyczny (nie spotkaliśmy żywej duszy), żadnych niedzielnych turystów, wchodzących w balerinach na Kamieńczyk, 2) podejście nieobciążające kolan i łydek, j

W poszukiwaniu dawnych mieszkańców Międzygórza

Międzygórze to wieś leżąca w najbardziej dzikim zakątku Kotliny Kłodzkiej na wysokości ponad 600 m n.p.m. Spędzenie w niej długiego majowego weekendu oraz wejście na Śnieżnik (1420 m n.p.m.) było doskonałym pomysłem. Zanim zrelacjonuję śnieżnicką wyprawę, ograniczę się do krótkiego wpisu, w którym przedstawię poszukiwania dawnych mieszkańców Międzygórza. Wychodzę bowiem z założenia, że jeśli chcemy zrozumieć miejsce, w którym jesteśmy, musimy przede wszystkim poznać jego historię. Międzygórze sprawia wrażenie, że czas w wielu punktach wsi po prostu się zatrzymał. Drewniane domy zbudowane w stylu tyrolskim i skandynawskim powodują, że czujemy się tak, jakbyśmy utknęli w XIX wieku. Ze wszech miar jednak jest to pozytywne „utknięcie”, gdyż nad wsią wciąż unosi się duch Marianny Orańskiej i pierwszych turystów oraz kuracjuszy, którzy zjeżdżali do Międzygórza po zdrowie i przygodę. Przechodząc ulicą Wojska Polskiego, zwracamy uwagę na dawny „Hotel zur Gute Laune” czy na budynek z resta